Karuchna
Jam Instruktor!
Dołączył: 19 Gru 2010
Posty: 745
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: znienacka
|
Wysłany: Czw 18:02, 30 Gru 2010 Temat postu: Trening z Kut: dresaż L [13.06.2010] |
|
|
Rano obudził mnie wredny, cholerny budzik. Uciszyłam go jednym uderzeniem ręki. Po 10 min zwlekłam się z łóżka, coś tam zjadłam ogarnęłam się i wyszłam z domu. Wsiadłam w samochód i nieco zaspana ruszyłam do starhorses. Znałam tą stajnię na wylot, w końcu kiedyś stały tam moje 3 konie, a jeden chyba nawet jest. Szybko dojechałam, zaparkowałam na stałym miejscu i weszłam do stajni. Skierowałam się od razu do siodlarni, i żeby piętnaście razy nie chodzić, ogłowie wzięłam na ramię, siodło oparłam tylnym łękiem o biodro i złapałam za przedni, szczotki, ochraniacze i inne takie duperele w drugą. Doszłam do boksu ogiera, wszystko wywiesiłam na stojak i z uśmiechem zajrzałam do boksu. Cóż, konia jednym słowem nie było. Westchnęłam tylko z przekąsem i łapiąc za uwiąz ruszyłam szybko na pastwiska. Jak zwykle konie Kar były na końcu. Postanowiłam iść na skróty, przez pensjonatowe i rekreanty. Inteligentnie dostałam chyba z dziesięć razy z pastucha, ale to standard.
- Vaaleek ! – krzyknęłam wypatrując wcześniej ogiera. Zacmokałam kilkakrotnie. Konie zastrzygły na mnie uszami, po czym przykłusowały wszystkie rżąc po drodze. Wszystkie dostały po cukierku, zaś ogiera poklepałam po szyi i przypięłam uwiąz. Wyszłam z pastwiska, zamknęłam płot i miziałam wiecznie domagającego się pieszczot Valka xd Gdy doszłam do stajni od razu go przywiązałam i zabrałam się za czyszczenie. Na moje szczęście nie był brudny, na dworze jest sucho więc praktycznie nigdzie nie było błota. Twardą szczotką pozbyłam się martwego naskórka i włosia. Wyczyściłam szczególnie koronki, bo tam lubi odłazić skóra gdy się nie czyści. Szybciutko ogon, grzywa a potem kopytka. Wilgotną gąbką przejechałam całe ciało konia by się nie kurzył. Wydłubałam wszelkie śpiochy i gluty z chrap. Zabrałam się za siodłanie.Nóg mu nie owijałam, bo szczerze mi się nie chciało xd Zapięłam tylko ochraniacze skokowe na przody i tyły oraz kaloszki na przody. Na głowę założyłam mu ogłowie z nachrapnikiem zaciskowym na zwykłej, podwójnie łamanej oliwce. Na grzbiet moja prywatna ujeżdżeniówka, żel amortyzujący, podnoszący tył i czekoladowy pad ujeżdżeniowy. Sama zapięłam ostrogi, złapałam za dłuższy bat i wyprowadziłam ogiera na halę.
Wzrokiem omiotłam czy się nie kurzy. Odwinęłam strzemiona, dociągnęłam popręg i pasy włożyłam do tunelu. Ogier jest dość niski więc wsiadłam z ziemi. Postałam z nim chwilę na kontakcie głaszcząc go po szyi
- Doobry koń – mruknęłam, a on zareagował zwrotem uszu w tył. Poklepałam i dałam mu całkowicie luźną wodzę, łapiąc za sprzączkę. Obciągnęłam wszystkie mięśnie w dół i delikatnymi łydkami skierowałam go na pierwszy ślad. Zrobiłam jedno koło leniwym stępem bym przyzwyczaiła się do jego kroku jak i on do moich łydek. W końcu zaczęłam działać nimi naprzemiennie i bardzo energicznie, przechodząc do stępa rozprężeniowego. Wszystko działo się na luźnej wodzy, by ogier od początku robił się luźny i sam myślał gdzie idzie, a nie wieszał się na wędzidle i bezgranicznie mi ufał. Valek zareagował od razu. Skrócił się nieco i mocniej wkraczał tyłami. Parsknął kilkakrotnie. Gdy szedł odpowiadającym mi tempem odpuszczałam z łydkami by ich nie nadużywać. Zrozumiał mnie doskonale, albowiem wiedział, że jeśli by zwolnił znowu bym go dziabała. Po chwili sprowadzałam go na koła wyginając go łydkami. Pracowałam głównie dosiadem by wyczulił się na pomoce. Zacieśniałam je coraz bardziej, czasem pomagałam sobie wciąż luźną wodzą gdy wypadał z szyją na zewnątrz. Po tych ćwiczeniach zrobiłam jakieś wężyki najpierw luźne o jednym łuku, a potem o dwóch. Dodałam jeszcze jakieś spirale i zatrzymania od dosiadu. Gdy poczułam wyraźne rozluźnienie i koń zrobił się cieplejszy wyjechałam na ścianę i zakłusowałam także na długiej wodzy. Od początku uczono mnie, że nic tak nie rozluźnia konia jak dłuższa wodza na rozgrzewce. Valek zdziwił się nieco czując luz. Obrócił łeb by na mnie spojrzeć po czym dalej kłusował przed siebie. Zrobiłam trzy, pełne koła energicznego kłusa po czym stopniowo naprzemiennie nabierałam go na kontakt. Bez zbędnego ganaszowania, na napiętych wodzach wyjechałam duże koło na krótkiej ścianie, a następnie małe w następnym narożniku. Zaokrąglałam ogiera wokół wewnętrznej łydki na ćwiczeniach ściskałam wewnętrzną dłoń powodując impulsy na kąciku wargi. Stopniowo koń zaczął mi schodzić na kontakt i robić luźny w potylicy. Gdy bawiłam się wędzidłem nieustannie napychałam go na nie łydkami. Tak jak w stępie robiłam jeszcze spirale i wężyki. W większości pracowałam łydkami, a gdy skręcałam – zabawa. Na długiej ścianie dodałam przejścia do stępa i zatrzymania z kłusa. Półparadami kierowałam go do niższego chodu. Gdy tylko wychodził z łbem cykałam go wewnętrzną ręką. Zdarzyło nam się kilka razy utracić kontakt, jednak po chwili robiliśmy ładne i płynne zatrzymania. Starałam się jak najczytelniej pokazywać mu o co mi chodzi. Gdy był w górze, dodawałam zewnętrzną wodzę w takcie wewnętrzna, wewnętrzna, zewnętrzna i tak w kółko napychając mocno łydkami. Gdy schodził coraz delikatniej, gdy zaokrąglał szyję albo w ogóle nie nadużywałam wodzy, albo od czasu do czasu wskazałam mu kierunek wewnętrzną dłonią. Przejścia i łydki przy ćwiczeniach spowodowały podstawienie zadu i wygięcie grzbietu. Ogier stał się całkowicie przepuszczalny co bardzo mnie cieszyło. Postanowiłam więc dołożyć typowo ujeżdżeniowe elementy. Na długiej ścianie ustawiłam go pod kątem 45 stopni przodem na drugim śladzie. Zaokrągliłam go wokół wewnętrznej łydki. Zewnętrzną całkowicie odstawiłam a pomocami od środka spychałam na pierwszy ślad. Starałam się zrobić wzorowe ustępowanie, gdy tylko za szybko schodził zewnętrznymi pomocami powstrzymywałam go. Powtórzyłam to kilkakrotnie, gdy w końcu potrafiliśmy się dogadać pogłaskałam go tracąc na chwilę ustawienie. Szybko się zrehabilitowałam. Na krótkiej ścianie wjechałam na 20m koło. Dodałam nieco łydki i popuszczałam raz lewą, raz prawą wodzę powodując zejście z łbem. Pilnowałam jednak tempa by nie było ono zbyt szybkie. Gdy Valek nie chciał schodzić a wodze stawały się niepotrzebnie luźne, bawiłam się nimi mocniej. W końcu miałam luźnego ogiera w dole.
- Dobryy koń, właśnie tak! – uśmiechnęłam się i pochwaliłam go półgłosem. Wyjechałam z koła cały czas utrzymując żucie. Na długiej ścianie, długą półparadą przeszłam do stępa w żuciu, pilnując by Valek nie wyszedł z łbem. Udało nam się to całkiem fajnie, jednak musiałam ograniczyć łydki i było to bardziej z wodzy niż od dosiadu. Pochwaliłam konia, ponownie nabrałam do ustawienia i zakłusowałam. Od razu wyjechałam narożnik i wstrzymałam go na pysku. Łydki docisnęłam starając się wyraźnie dodać na przekątnej. Koń wyszedł mi trochę z głową do góry, lecz pyzatym wszystko było dobrze. Nie zwiększył zbytnio tempa a jego krok stał się bardzo wydatny. Powtórzyłam to samo na drugą stronę tym razem bawiąc się taktem który podałam wyżej. To dodanie było zdecydowanie lepsze więc pochwaliłam. Na długiej ścianie tym razem nieznacznie zaokrągliłam konia ponownie wokół wewnętrznej łydki jednak pozostałam na pierwszym śladzie. Głowę lekko skierowałam do wewnątrz i napychałam nieustannie. W końcu zaczęłam spychać ogiera zewnętrznymi pomocami w przeciwnym kierunki. Wpierw chciał mi się wygiąć jednak przetrzymałam go w tym ustawieniu. Za pierwszym razem ćwiczenie nie wyglądało zbyt dobrze, jednak powtórzyłam je kilkakrotnie. Łopatka w końcu zaczęła jakoś wyglądać, Valek energicznie krzyżował przodami a tyłami wkraczał pod kłodę najpierw zewnętrzną, potem wewnętrzną. Pochwaliłam go i przeszłam na moment do stępa. Po odetchnięciu zakłusowałam znowu w ustawieniu. Usiadłam w siodło i najechałam na szeroko rozstawione drągi. Przytrzymałam go w pysku i dodając na nich łydki przekłusowałam. Valek ładnie wyciągnął nogi więc go pochwaliłam. Pojechałam prosto na krótką ścianę i wjechałam na woltę. Wyjeżdżając z niej zagalopowałam, bawiąc się wędzidłem. Ogier próbował nieustannie wychodzić łbem, więc ja go nieustanie cykałam. Coraz mocniej, coraz mocniej aż odpuścił całkowicie. Pochwaliłam go i wjechałam na 20 m koło. Tak jak w kłusie, oddawałam mu naprzemiennie wodzy, a on chętnie schodził w dół. Przeżuł na końcu wędzidło, plując się niesamowicie. Wyjechałam z koła w żuciu i swobodnie zaczęłam go nabierać na kontakt. Przejechałam pół koło, na długiej ścianie wężyk o jednym łuku – kontrgalop. Wjechałam na przekątną, w połowie przeszłam na dosłownie dwa kroczki do kłusa, szybko przestawiłam pomoce na drugą stronę i zagalopowałam. Wyszło nam świetnie ! Pochwaliłam go i powtórzyłam kontrgalop na drugą nogę. Z każdym razem wychodziło nam to coraz płynniej i ładniej. W końcu na całym kole zrobiłam żucie. Gdy Valek zszedł całkowicie z głową i zrobił się luźny w potylicy przeszłam do kłusa. Dalej w dole, zrobiłam kolejne koło i stęp w żuciu. Tutaj dałam mu całkowity luz i poklepałam go za wspaniały trening. Takiego konia mieć to dosłownie skarb, chętny, współpracujący, energiczny, miły xd Wyjechałam z hali na dwór by rozstępować go wokół stajni. Było ciepło, więc nie widziałam, żadnych przeciwwskazań. Gdy w końcu jako tako wysechł zabrałam go do stajni. Rozsiodłałam, roztarłam spocone miejsca iglaczkiem, na nogi nałożyłam wcierkę chłodzącą masując ścięgna. Owinęłam mu nogi owijkami stajennymi, kopyta posmarowałam smarem i na kantarze zabrałam na 5 minutek na solarium. Gdy już przysypiał z uśmiechem wstawiłam go do boksu. Zostawiłam marchewkę, wyczyściłam sprzęt, pad zostawiłam do wyschnięcia na dworze. Pojechałam do domu z zamiarem pójścia spać xd
Post został pochwalony 0 razy
|
|