Karuchna |
Wysłany: Pon 16:31, 20 Lut 2012 Temat postu: [20.01] Trening: Rajdy - Sprawdzian klasy LL |
|
Koń: Brosza
Data odbycia się treningu: 20.01.2012
Rodzaj i cel treningu: Rajdowy – sprawdzian na dystansie klasy LL
Jeździec/Trener: Karuchna
Pomocnik/Serwisanci: Paloma/Ania/Dominika/Janek/Karol
Miejsce/Szlak: Okoliczny las i pola, zmierzony dystans długości 17 km
Czas: 2 h
Pogoda: -5*C, słonecznie, podłoże nieco zmrożone
Sprzęt: ogłowie bezwędzidłowe, siodło rajdowe, pad rajdowy, ochraniacze skórzane
***
Dzisiaj urządziłam Broszy sprawdzian umiejętności, zaczynając od najprostszej klasy – LL. Co prawda klacz startuje już wyżej, ale uznałam, że również na takim prostym dystansie można się czegoś nauczyć lub wykryć błędy do skorygowania. Z samego rana zwołałam zebranie serwisantów i wyjaśniłam jak będzie wyglądał dzisiejszy trening, po czym odesłałam ich na trasę, a sama zajęłam się przygotowywaniem klaczy do treningu.
Brosza była dzisiaj w dobrym humorze, wesoła i skora do zabawy, do tego stopnia, że próbowała podkradać mi szczotki. Widocznie odrobina słońca wprawiła ją w wiosenny nastrój.
W końcu udało mi się jakość dojść z nią do ładu i nie stracić cierpliwości, po osiodłaniu Bro odrobinę spoważniała, więc miałam nadzieję, że w terenie obędzie się bez wygłupów. Sprawdziłam jeszcze raz czy wszystko jest pozapinane jak należy, nic klaczy nie obciera itd., po czym wywindowałam się na siodło. Poprawiłam strzemiona, przy których nie wiadomo dlaczego ktoś majstrował i wreszcie mogłam ruszyć stępem.
***
Pierwszy kilometr po przekroczeniu bramy pokonałyśmy statecznym stępem, w sumie był to pewnie trochę dłuższy odcinek niż kilometr bo oceniałam na oko. Zostawiłam Bro relatywnie długie wodze, żeby mogła swobodnie się rozglądać, na co jej pozwalam o ile utrzymuje zadane jej tempo. Klacz skwapliwie skorzystała z okazji i dokonała inspekcji wszystkich znajomych (i nieznanych) krzaków, pni, drzew i nie wiadomo czego jeszcze, zapewne dostrzegając wiele rzeczy dla mnie niewidocznych.
Uznałam, że możemy powoli zaczynać kłus, nieco skróciłam wodze i poprosiłam o lekki kłusik roboczy, nie za szybki, ale dosyć ekonomiczny. W międzyczasie wjechałyśmy na łąki, więc kasztanka poczuła zew przestrzeni i koniecznie chciała poczuć wiatr w grzywie. Ponieważ moim zdaniem nie była to jeszcze właściwa pora na galop konsekwentnie sprowadzałam ją do kłusa, zmieniając tylko jego szybkość na nieco wyższą. Przebyłyśmy w ten sposób bez niespodzianek kilka kilometrów, po których sprowadziłam klacz do stępa. W pewnym momencie klacz stanęła jak wryta i zaczęła parskać z zaniepokojeniem wpatrując się w nieco oddaloną od naszej ścieżki kępę drzew. Nie rzuciła się do ucieczki, ale też nie chciała za nic ruszyć z miejsca. Pogłaskałam ją dla uspokojenia po szyi i czekałam aż się zrelaksuje, po czym ponownie poprosiłam by ruszyła. Klacz zrobiła kilka niepewnych kroków cały czas patrząc na straszną kępę, ale w końcu udało nam się jakoś ją ominąć. Straciłyśmy na to trochę czasu, ale nie dało się na to już nic poradzić.
By nadrobić czas ruszyłam szybkim kłusem, a po pewnym czasie pokusiłam się o spokojny galop roboczy. Pilnowałam się bardzo by nie przemęczyć klaczy, ale Brosza sprawiała dzisiaj wrażenie torpedy – do tego stopnia, że zaczęła sobie nawet radośnie pobrykiwać. Przywołałam ją delikatnie do porządku i sprawdziłam czas – według moich szybkich wyliczeń udało nam się trochę nadrobić, więc przeszłam z powrotem do kłusa. Wjechałyśmy do gęstszego lasu, pozwoliłam klaczy trochę zwolnić, a ostatecznie przeszłam do stępa – ścieżka była dosyć zarośnięta i kłusować nie było zbyt miło. Brosza kilka razy próbowała podskubywać zeschniete liście, ale surowo ją napomniałam – nie chce by podjadała bez mojego wyraźnego pozwolenia, raz że to nieznośne, a dwa – może zjeść coś trującego. Klacz boczyła się na mnie przez chwilę, zarzuciła kilka razy głową z niezadowoleniem, ale gdy zignorowałam jej humory szybko sama się uspokoiła. W lesie było cicho, przynajmniej ja nie słyszałam niczego oprócz szelestu ściółki pod kopytami klaczy. Las stopniowo się przerzedzał, dojeżdżałyśmy powoli do końca trasy. Zerknęłam na zegarek i uspokojona niezłym czasem postanowiłam, że dojedziemy stępem już do końca. Pilnowałam tylko by klacz szła aktywnie, bez powłóczenia zadkiem i przysypiania.
Wyjechałyśmy na łąki, z daleka zobaczyłam moich serwisantów, którzy zgodnie z instrukcją przygotowali nam prowizoryczną bramkę weterynaryjną. Wjechałam stępem na wyznaczone prowizorycznie „pole serwisowe” i zsiadłam. Muszę powiedzieć, że byłam pod wrażeniem działania mojego serwisu, nawet nie pozwolili mi sobie pomóc w rozsiodływaniu klaczy. Brosza zeszła do wymaganego tętna w 2 minuty – zapewne zasługa długiego stępa i bez problemu przekłusowała ze mną w ręku w obie strony. Pochwaliłam ją, dałam kawałek marchewki i podrapałam po szyi.
Sprzęt załadowaliśmy do samochodu, którzy moi drodzy asystenci zaparkowali niedaleko, po czym zostawili nas same. Do Bałtyckiej nie było daleko, więc zrobiłyśmy sobie mały spacerek w ręku do stajni.
***
Po powrocie jeszcze raz obejrzałam klacz pod kątem kontuzji, sprawdziłam jej nogi, grzbiet, zad – wszystko było w porządku. Przeczesałam ją więc kilka razy włosianką i odprowadziłam na pastwisko.
***
Podsumowanie:
Procent wykonania założeń treningowych: 95%
Średnia szybkość: 12 km/h |
|