Dirnu
Jam Instruktor!
Dołączył: 19 Wrz 2012
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:23, 20 Wrz 2012 Temat postu: Wytrzymałościowy/Teren (21 sierpnia 2012) |
|
|
James wstał koło godziny 10 rano. Po złożeniu łóżka, względnym ogarnięciu mieszkania i siebie ruszył do stajni. Oczywiście w stroju jeździeckim, gotów do treningu. Zajrzał do siodlarnii, skąd wziął sprzęt Hope. Wszystko co miał w łapkach zaniósł na myjkę i ułożył na ławce. Ruszył do ogierzastego skrzydła stajnii, zacmokał, by zwrócić na siebie uwagę siwej. Klacz wyjrzała na korytarz i postawiła uszy. Zaczynała go powoli kojarzyć... W końcu tylko on przychodził zabierać ją na treningi. Mężczyzna zdjął z haczyka kantar, założył go swojej andaluzce i dopiął uwiąz. Ręką pogładził jej łeb, delikatnie, z dziwną jak na mężczyznę czułością. Otworzył przed Hope drzwi i gdy nie ruszyła się z miejsca, zacmokał i delikatnie pociągnął uwiąz. Klacz ruszyła za nim powolnym stępem, z postawionymi uszyma i całą uwagę zwróconą na człowieka. James zaprowadził ją na myjkę, uwiązał. Gdzieś na boku stała skrzynka ze szczotkami, z której facet skorzystał. Najpierw rozczesał porządnie grzywę i ogon klaczy, wolał nie czekać na kołtuny. Potem podłużnymi ruchami wyczesywał jej sierść, likwidując sklejki i wytrząsając kurz. Zmienił zgrzebło na kolejną szczotkę i ruszył znów do boju. Tym narzędziem zawsze pracowało mu się zdecydowanie lepiej. Potem 'odkurzacz' i końcówka czyszczenia sierści. Do łapki wziął kopystkę i sprawdził stan kopyt siwej. Były dość czyste, więc zostawił je w spokoju. Potem wziął się za siodłanie. Na grzbiet klaczy narzucił czaprak, podsunął go do linii włosia i poprawił, by dobrze leżał na grzbiecie. Potem siodło, poprawił strzemiona, dopiął z jednej strony popręg, obszedł klacz i zapiął go ciaśniej z drugiej. Sprawdził czy wszystko dobrze leży, kiedy stwierdził, że tak wziął się za zakładanie ogłowia. Zdjął z pyska klaczy kantar, wodze przełożył przez szyję, złapał nagłówek, drugą rękę trzymał przy wędzidle. Oczywiście ogłowie założyć mu się udało, nie miał też problemów z dopasowaniem długości pasków. Poklepał siwą po szyi i wyprowadził na dwór. Dopasował sobie strzemiona i wspiął się w siodło.
Chwilę myślał, gdzie by się z klaczą wybrać... Ostatecznie wybrał sieć polnych dróg w okolicach stadniny jako trening wytrzymałościowy. Trzeba wziąć się za poprawianie kondycji klaczy. Wypchnął ją z krzyża i stępem ruszyli naprzód. Mężczyzna naprowadził ją na wyjazd ze stajnii. Stępem wyjechali na drogę. James rozejrzał się wokół. Samochodów nie było, miał nadzieję, że klacz się ich nie boi. Skręcił w prawo. W stępie pokonywali na razie asfalt. Niedługo skręcą w bardziej przyjazny treningom teren. Po około pięciu minutach po prawej zobaczyli polną dróżkę. James właśnie tam skierował klacz i dał jej sygnały do kłusa. Klacz przyspieszyła do żwawego stępa, James trzymał łydki w ciągłym kontakcie z jej bokami, jeszcze raz wypchnął ją z krzyża, po czym nagrodził ją za przyspieszenie do kłusa. Anglezował. Wokół rozciągały się pola uprawne. Gdzieś w oddali rysowały się budynki Cavalcade. Szli prawą stroną drogi. Trening dopiero się zaczął. Słońce nie grzało na razie zbyt mocno, ukryte było za chmurami. Hope szła spokojnie, na razie nie próbowała wyrywania wodzy, przyspieszania czy nagłego zatrzymywania się... To dobry znak. Po jakimś czasie klacz zaczęła zwalniać. James dał jej łydkę, by trzymała się tempa. Krajobrazy były wręcz nieziemskie. Chód siwej nadal był równy i pewny, więc na razie nie łapało jej zmęczenie. Minęli jakieś niewielkie gospodarstwo, trafili na rozstaj dróg, James skierował Hope na lewo, to droga prowadząca do jezioro. Jest do niego jeszcze spory kawałek, ale... Może uda im się tam dojechać? Kolejne dziesięć minut spędzili na miarowym kłusowaniu. Do jeziora został jeszcze z kilometr. James nadal obserwował andaluzkę - sprawdzał czy na pewno nie jest zmęczona. Siwa wpatrywała się w drogę przed nimi, szła jakby od niechcenia, nie zwracała uwagi na precyzję czy rytmiczność ruchów. To drugie było raczej jej cechą wbudowaną. Mężczyzna nadal rozglądał się wokół. Po kolejnych kilku minutach... No dobrze, po 15 minutach kłusa klacz zaczęła stopniowo coraz głębiej oddychać. Słychać było, że jej oddech staje się płytszy i szybszy. Zaczynała się męczyć. James ściągnął wodze i zwolnił ją do stępa, a potem zatrzymał. Klacz wykonała te polecenia chętnie, bo dały jej chwilę wytchnienia. Mężczyzna zeskoczył na ziemię. Przełożył wodze przez szyję klaczy, by móc trzymać je w ręku i zacmokał. W stępie prowadził ją w stronę jeziora, którego błękit już był widoczny. Cóż... Postarali się i chyba tam dotrą. James zastanawiał się nad drogą powrotną, bo jednak klacz może nie zdążyć wypocząć by wrócić w tym samym tempie, a nawet w stępie. A poza tym pokonanie tej trasy w stępie będzie zapewne niesamowicie długie i mogą potem wracać w najcieplejszych godzinach... A w najgorszym i najmniej prawdopodobnym przypadku pod wieczór. Ale! Pożyjemy, zobaczymy, może Hope da radę? Powinno w niej być sporo determinacji. Doszli do jeziora. Udało się znaleźć dość mało strome zejście ze wzgórza. Siwa postawiła uszy, spoglądając w taflę. James podwinął spodnie, zrzucił z nóg buty i skarpetki, wciąż mając w ręku wodze. Lejce przełożył przez łokieć, więc mógł operować obiema dłońmi. Mężczyzna wsadził skarpety do obuwia, odłożył to na bok. Zacmokał, kierując się w stronę wody. Klacz patrzała to na niego, to na jezioro. Czy on sobie żarty stroi? Ona ma się bać wody? Pff! Klacz wyprzedziła go z dumnie uniesionym łbem i weszła do wody. James za nią, na tyle, na ile mógł. Wodze trzymał jak najluźniej się dało. Lekko klepnął Hope w zad, by weszła trochę głębiej. Woda była dość chłodna, więc jego wierzchowiec schłodzi sobie trochę nogi, czyż nie? Zanurzył rękę w wodzie i chlapnął na klacz. Ta zastygła w bezruchu, potem zanurzyła chrapy w wodzie i chlusnęła na niego wodą, rżąc przy tym na kształt śmiechu. James odwrócił na czas głowę, woda wylądowała głównie na ubraniach. Potem już klaczy nie zaczepiał. Będzie musiał wymyślić jakąś inną technikę chlapania jej, tak by mu nie oddała... A poza tym jest teraz nieodpowiednio ubrany. Potem zszedł na brzeg, prowadząc za sobą Hope. Klacz oczywiście napiła się jeszcze, po czym ograniczona wodzami szła za mężczyzną. Odpowczywali w tym miejscu około półgodziny, potem James wstał i wyprowadził Hope na drogę. Wspiął się w siodło, czemu towarzyszyło jej końskie westchnienie. Nie miała ochoty na ruch. Oddech miała już wyrównany. Jako tako wypoczęła... Ale to chyba nie wystarczy na powrót. James wypchnął ją z krzyża. Stępem ruszyli w drogę powrotną. Mniejwięcej w połowie drogi wypchnął ją z krzyża i popędził łydkami. W stępie aż tak się nie męczyła, więc może udać im się jeszcze pokłusować do Cavalcade. Hope przyspieszyła niechętnie. Szła niechlujnie, szurając po ziemi. James dał jej łydkę. Przyspieszenie na chwilę zmusiło ją do lepszej pracy nóg. Mężczyzna nagrodził ją. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. James ciągle stosował ten sam sposób. W końcu klacz zaczęła bardziej się przykładać i szuranie ustało. W kłusie udało im się dojechać mniejwięcej do końca polnej drogi, potem oddech klaczy znów stał się płytki i szybki. Mężczyzna zwolnił ją do stępa i rozejrzał się po ulicy. Pusto. Jechali lewą stroną drogi, wjechali na teren Cavalcade.
Tu James zeskoczył na ziemię i poprowadził Hope do stajnii, schłodził jej nogi zimną wodą, rozsiodłał i nagrodził jabłkiem. Zostawił siwą w boksie, a sam zasnął na ławce w stajnii, w skrzydle ogierów. Oczywiście po zaniesieniu sprzętu na miejsce.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dirnu dnia Sob 19:32, 05 Sty 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|