Paloma
Jam Instruktor!
Dołączył: 17 Cze 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 19:03, 10 Lut 2011 Temat postu: Trening: Wizyta na torze. 1200m |
|
|
Po Niki przyszła pora na Red. Ma kobieta pecha, mój dzisiejszy humor pozostawia wiele do życzenia. Zaczęłam od szczotkowania niezmiernie ubrudzonej klaczy. Nic dziwnego, dopiero przyszła z padoku. Najwyraźniej się tarzała. Stała nadzwyczaj spokojnie. Jako, że nie utrudniała mi pracy, poszło nadzwyczaj szybko. Zarzuciłam jej wyścigowe siodło na grzbiet, ochraniacze na nogi. Wsunęłam wędzidło do pyska i założyłam ogłowie.
Dosiadłam jej i ruszyliśmy sprzed stajni w stronę toru. Kobyłka stępowała szybko i widać było, że jest pobudzona. Jednak nie sprawiała problemów, słuchała się. Weszliśmy na tor. Ze spokojem. Inne konie kończyły bieg, kończyły trening. Pojechaliśmy więc na plac rozgrzać się. Redeem patrzyła się na biegnące stadko, podbiegała nieco, ale była o dziwo spokojna, dało się ją prowadzić. Obyło się bez cudakowania. Właściwie.. ma już sezon za sobą, przywykła do toru i mimo, że w jej głowie jest jedna myśl "BIEC!" to i zdaje się na polecenia jeźdźca. To dobrze. Profesjonalizm. I aż chciałoby się powiedzieć "tylko spokój może Cię uratować..". Zakłusowaliśmy. Mocniejszy kontakt, coby jednak się jej nie odmyśliło i nie poniosła. Impuls łydeczką. Zmiany ciężkości, praca od kontaktu, dosiad i łydki - wykonaliśmy masę wolt, półwolt, kół (od największych do najmniejszych, zacieśniając je), wężyki, serpentyny i inne. Gry już My Heart została rozgrzana a jej mięśnie przygotowane pod intensywną pracę, przeszliśmy do kentru. Pochyliłam się w półsiad, jednak odłożyłam łydki i trzymałam klacz w pysku, by nie przyspieszała. Pokentrowaliśmy, pokentrowaliśmy i do stępa. Wjechaliśmy na opuszczony już tor. Przed nami tylko 1200 m do pokonania dziś. Przedsmak wstępu do sezonu, który zamierzamy solidnie przestartować.
Na spokojnie wjechaliśmy do startboksu. Wewnątrz ostatnie dopięcia. Puf! Drzwi otwarte. Klacz susłem wyleciała z budki startowej i ruszyła mocnym galopem przed siebie. Stuliłam się w półsiadzie, oparłam na strzemionach i oddałam jej miejsce na pysku. W zakręcie, tuż po lotnej, przytrzymałam nieco zewnętrzną wodzę, popędzając jednocześnie klacz wewnętrzną łydką. Zakręt ładnie po łuku. Po wyjsciu z zakrętu szybka zmiana nogi, odpuszczenie nieco w pysku i mocno łydkami i palcatem. Mocno, mocno, mocno. Klacz wyciągnęła galop aż to cwału i czym prędzej wpadła na metę. Ładnie. A będzie jeszcze lepiej!
Powolutku od pyska zaczęłam wyhamowywać klacz, najpierw do galopu, później do kentru i następnie do kłusa. Właściwie z toru wyjechaliśmy kłusem. Na bardzo luźnym kontakcie, w mocnych łydkach i przytrzymaniu dosiadem. Klacz niesamowicie wydłużyła kłus. Nie jak ujeżdżeniowiec.. a właściwie jak kłusak. Nie powiem, bawiło mnie to. Po kilku minutach przeszłyśmy do stępa na luźnej wodzy i takim stępem doszłyśmy przed stajnie, gdzie zeskoczyłam z klaczy.
- NIKIEL! - próbowałam głosem przywołać Łaciatego do porządku. Nadal wariował na padoku, wierzgał i przepędzał ogiery z kąta w kąt. Wyszczotkowałam klacz i odprowadziłam do boksu. Wróciłam na dwór po łaciatego, pół godziny zajęło mi łapanie go, ale w końcu się odało. Wzięłam go na okólnik i tam zamknęłam, jak chce szaleć niech szaleje, ale z dala od Valka i Jarno.
Post został pochwalony 0 razy
|
|