Paloma
Jam Instruktor!
Dołączył: 17 Cze 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:22, 25 Cze 2011 Temat postu: Trening: Kondycja i wytrzymałość [tor] |
|
|
Pogoda dzisiaj niedopisywała. Ciągłe zmiany, albo leje albo słońce. I tak co pół godziny.. Nic mi się nie chciało, pewnie przez tą pogodę, jednak z końmi pracować trzeba i basta. Wyjścia nie ma. Weszłam do stajni i od razu poszłam do siodlarni. W stosie rzeczy wygrzebałam pudełko ze szczotkami i sprzętem pielęgnacyjnym Redeem.
- Po treningu trzeba tu posprzątać, zdecytowanie. - rzekłam wychodząc z siodlarni i otrzepując się.
Przechodząc korytarzem witał mnie rżeniem i swoim niepohamowanym ADHD Nikiel, krótkim piskiem Abra i ponownym ADHD Redeem. Widać, jest w nastroju na trening. W przeciwieństwie do mnie, no ale cóż. Przy wejściu do boksu musiałam przepchnąć Redeem i siłować się z nią, bo rącza klacz już, o, chciała wyjść. Nie bacząc na to, czy mnie staranuje, czy też jakimś cudem nie. Wreszcie udało mi się wejść. Założyłam jej kantar na głowę, podpięłam uwiąz. W boksie zrobiłyśmy drobne kółeczka, podczas których klepałam ją po szyi, coby ochłonęła. Wyprowadziłam przed boks. Klacz mocnym stukaniem podków rozbudziła wszelkie konie i jak jeden mąż wszystkie kopytne zaczęły podrygiwać.
- I co narobiłaś? - powiedziałam od niechcenia do rozochoconej ciekawskiej klaczy, która to swój nos dawno miała w moim kuferku. - A sio! Sio stamtąd! - dodałam, próbując ręką wyciągnąć pysk klaczy z kufra i szczotki z pyska.
Mimo ciągłego kręcenia się kobyły, stukania, pukania, parschania, wyglądania na zewnątrz i do innych boksów, szczotkowanie szło całkiem nieźle i sprawnie. W miarę szybko było po sprawie. Klacz stała czysta, z lśniącą sierścią i ładnie dopicowanymi kopytami.
Szybko poszłam do siodlarni i w mgnieniu oka wyszłam z siodłem wyścigowym, ogłowiem, ochraniaczami i wszelkimi dodatkami. Siodłanie również obyło się bez harcy, z wyjątkiem natrętnego kręcenia się, które w gruncie rzeczy i tak było słodkie. W ręku wyprowadziłam klacz przed stajnię, gdzie jej dosiadłam ze stołka. Na luźnej wodzy, szybkim krokiem dotarliśmy pod tor. Klacz nauczyła się, że wyżyć i wyszumieć to ona może się na torze, a poza nim należy się względny spokój pod siodłem. Uważam wychowanie jej w ten sposób, za wspaniałe osiągnięcie. Wreszcie mogę cieszyć się spokojem a nie szarpać z narwańcem.
Wjechaliśmy na tor, gdzie przywitało nas parę znajomych twarzy i tętent kopyt trenujących w skupieniu koni.
Skierowaliśmy się na plac, coby się rozgrzać. Klacz rozglądała się dookoła, obserwowała konie i ludzi, ochoczo przyspieszając i przytupując co chwila. Jednak, słuchała się i nie było mowy o żadnych dębach czy wielkich buntach. Pełen profesjonalizm.
Na placu od delikatnej wodzy prowokowałam klacz do wyginania szyi raz na lewo, raz na prawo i tak parokrotnie. Bawiłam się także wodzami, coby klacz wyciągała szyję i rozciągała mięśnie. Co warto zaznaczyć to spokój i posłuszeństwo klaczy, która na galopujące w zasięgu jej wzroku nie ruszała dzikim galopem a co najwyżej przyspieszała delikatnie kroku. W kłusie, przy drobnym tempie, wykonaliśmy parę wolt i ósemek, żeby porozciągać i rozgrzać mięśnie tułowia. Rozgrzewka krótka i delikatna, lecz w zupełności wystarczająca.
Przytrzymałam lekko klacz do stępa i ruszyliśmy na tor, uprzednio sprawdziwszy, czy nikomu na nim nie zawadzimy. Poklepałam klaczkę. Nabrałam kontakt i delikatnie wypchnęłam w biodrach, pochylając się do delikatnego półsiadu. Redeem zagalopowała delikatnie, pod pełną kontrolą. Całe okrążenie właściwie kentrowaliśmy na kontakcie. Dopiero, gdy przebyliśmy całą długość toru, zaczęliśmy prawdziwy trening. Z początku zajęliśmy się zmianami nogi na prostych. Przeniesienie ciężaru ciała, sygnał łydkami i zmiana pomocy na drugą stronę, i niemalże natychmiastowa reakcja konia. Parę fuli i kolejna zmiana nogi. Zmienialiśmy najpierw co 4 fule, następnie co 2 i kończyliśmy na co 1. Z czasem, dodawaliśmy reakcję szybkościową - co zmiana nogi to szybsze tempo. Mocniejsza łydka przy komendzie do zmiany i klacz wykonywała nie dość, że błyskawiczną zmianę nogi, to dodatkowo wydłużała krok i zwiększała prędkość. Zabawę z lotną z przyspieszeniem robiliśmy co 10 fuli, żeby tuż po zmianie kobyłka mogła się nieco rozpędzić. Po tej serii poklepałam klacz. Przegalopowaliśmy spokojnie pół dystansu, po czym zaczęliśmy ćwiczenie lotnych po łuku, wykorzystując przy tym owal zakrętu. Ćwiczenia miały się tak jak na prostej, tu jednak potrzeba było równowagi, której klaczy nie brak. Z tego też względu, ćwiczenia te szły jej sprawnie i szybko miałyśmy i tą serię ćwiczeń za sobą. Poklepałam klacz i znów galopowałyśmy spokojnie pół dystansu. Przytrzymałam nieco klacz i przeszłyśmy do stępa. Poklepałam i pochwaliłam klacz. Cały dotychczasowy trening szła skupiona, podstawiona, chętna do ćwiczeń i uważna. W stępie minęłyśmy jedną dżokejkę. Wymieniłyśmy się uśmiechem i paroma zdaniami na temat pięknej, odpukać, pogody, która rzeczywiście na tą chwilę dopisywała. Po chwili przerwy, poklepałam klacz, nabrałam wodzy i wraz z sygnałem do galopu uniosłam się w półsiad. Klacz "od ręki" zagalopowała. Galopowałyśmy przez chwilę spokojnym tępem, by po chwili zacząć trenować z interwałami. Po chwili, posyłając klacz, wypuściłam ją. Ta wyciągła szyję, rozciągnęła tułów niczym szczupak. Stuliła uszy, spięła zad. Przednie nogi bardzo mocno wyrzucała przed siebie, tylnymi zaś mocno odpychała się. Kryła bardzo dużo terenu, mimo nóg unoszonych stosunkowo blisko podłoża - co oszczędzało energię. Po chwili, zaczęłam stopniowo i delikatnie zamykać klacz w łydkach i wodzach jednocześnie, stopniowo zwalniając klacz do ponownego spokojnego galopu. Poklepałam rozochoconą i chętną dalszego cwałowania klacz. Przegalopowaliśmy spokojnie kawałek i znów ją posłałam. Mechanizm ten sam co uprzednio. Z tą jednak różnicą, że klacz jeszcze szybciej się rozpędziła i jeszcze mocniej cwałowała. Po chwili znów delikatnie przytrzymałam i zwolniłyśmy. Również poklepałam. Ćwiczenie to wykonałyśmy wielokrotnie, z razu na raz szło coraz lepiej i lepiej. W ciągu tego czasu, chwalona uprzednio pogoda spłatała nam figla, i rozpadało się na dobrze. Momentami lało jak z cebra. Tor trawiasty zamienił się w błoto, a my w zmoczone kury. Kontynuowaliśmy jednak trening, nie zważając na ciężkie warunki pogodowe. Żadnej z nas nie przeszkadzał deszcz, ani nawierzchnia. Nic zdawało się nie rozpraszać klaczy, skupionej na swym celu. Byle biec, byle dobrze. Jedynie trzeba było uważać na zakrętach, bo ciasno wjechany z dużą prędkością stawał się bardzo śliski i przez to niebezpieczny. Dlatego też na zakrętach nieco stopowałam klacz, bądź też jechałyśmy na większy łuk. Szybciej, wolniej, posył, zwolnienie i tak w kółko. Bo znacznym upływie czasu i sił, głównie moich, zjechałyśmy do stępa. Poklepałam klacz i narzuciłam znaleziony w budynku toru koc na klacz, żeby po galopie nie mokła mocniej. W końcu już jest mokra a nie może się studzić po galopie w sposób gwałtowny.
Szybko dotarłyśmy do stajni, gdzie rozebrałam klacz i obtarłam materiałem i słomą do sucha. Narzuciłam jej derkę i rozmasowałam nogi i szyję. Wprowadziłam do boksu zmęczonego nieco ale widać, że zadowolonego konia.
Sama byłam z niej bardzo zadowolona.
Post został pochwalony 0 razy
|
|